Epoka hipokryzji [obszerny fragment]

Specjalnie dla naszych czytelników, dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak Horyzont, przygotowaliśmy obszerny fragment książki Epoka hipokryzji. Dzieło Kamila Janickiego jest historyczną kwintesencją życia seksualnego i podejścia do erotyki na przełomie XIX i XX wieku w Polsce.

Poniżej przedstawiliśmy fragmentu rozdziału „Naga prawda”, który opisuje konwenanse

/ „koza na marsie” /

Gdzie się wolno kochać, a gdzie nie wypada?

Pani Madrygałowa wynajmuje swój lokal na metry kwadratowe. Po­czątkowo nazywało się, że wynajmuje tylko kawalerom. Potem przybyły dwie pary małżeństw. Z małżeństwami ci trzeci. Nocują pod łóżkami. Ale nocują. Przecież w dzień mąż idzie do pracy, a żona też ma pewne prawa. W tej chwili u pani Madrygałowej mieszka już w jednym pokoju dwanaście osób. Ani swarów, ani kłótni. Jakoś się układa. Przedwojenne mieszkanie robotnicze. Opis zaczerpnięty z opowiadania Stanisława Bala pt. Dwie kwestie (19 3 0 )1.

„W domu nie mają co jeść, wędrują w obce strony, kołaczą o drob­ne zarobki, proszą o chleb” – donosiły „Ostatnie Wiadomości Kra­kowskie” w artykule Dzieci, które koczują po Polsce. Kryzys pomno­żył legion „trampów”2. Był rok 1932, ale data nie ma tu żadnego znaczenia. Informacja o kryzysie właściwie też. Każdy rocznik każ­dej przedwojennej gazety jest pełen podobnych materiałów. W 1936 roku „Dziennik Poranny” donosił o wysiedleniu około dwóch ty­sięcy bezdomnych osób z terenu dawnego wesołego miasteczka w Poznaniu3. Z kolei już w roku 1927 tygodnik „Światowid” oznaj­miał: „Nowo wybrany prezydent miasta Warszawy (…) jako naj­ważniejszą troskę określił budowę mieszkań dla wielu tysięcy bez-domnych”4.

Z ust polityków i działaczy społecznych padały tylko puste fra­zesy. W najlepszym razie mężowie stanu decydowali się na pokazo­wą, ale bezcelową wycieczkę do baraku dla „trampów”5. Bezdom­ność aż do końca epoki pozostała jedną z największych bolączek II Rzeczpospolitej. Problem dotykał każdego obywatela – nie tyl­ko nieszczęśliwców pozbawionych dachu nad głową. Mieszkania w wielkich miastach były drogie, trudno dostępne, ciasne i zdeze­lowane. I nikomu nie opłacało się zmieniać tego stanu rzeczy. Pra­wo mieszkaniowe niemal uniemożliwiało eksmisję, a przez to rosła armia lokatorów odmawiających płacenia czynszu. Wielu z nich przyjmowało do mieszkań sublokatorów. Ci też mieli własnych lo­katorów. Jedną ciasną kamienicę potrafło zamieszkiwać nawet kil­kaset osób, a jej właściciel nie miał z tego ani grosza. Nic dziwne­go, że poza zamożnymi dzielnicami domy bardziej przypominały ruiny niż siedliska ludzkie. I nawet takich budynków było jak na lekarstwo.

roznegliżowane nad wisłą w warszawie (Amorek, nr 3, 1924)

Peerelowscy historycy, traktujący przedwojenną Polskę jak chłopca do bicia, eksploatowali ten temat do znudzenia. Miesz­kańcy II Rzeczpospolitej pisali o nim nawet częściej. Nic dziwnego. Gniecenie się z rodziną w kącie wiejskiej chaty i codzienne dojeż­dżanie trzydzieści kilometrów do Warszawy stanowiło los wielu tysięcy z nich. I tylko na jeden szczegół niemal nikt nie zwrócił uwagi: bieda mieszkaniowa nie do poznania zmieniła życie seksu­alne Polaków. Dla naukowców to mało wdzięczny temat. A przed wojną? Tylko erotyczne pisemka miały odwagę bić na alarm.

Nie dość być właścicielem serca, trzeba przede wszystkim wystarać się o chałupę. () A w dzisiejszych czasach kryzysu mieszkaniowego nie sposób znaleźć mieszkania w całym mieście.

Oto dlaczego kochankowie dziś są w nie lada kłopocie. Nie wiedzą, gdzie złączyć swe serca. Wszak nie można ciągle kręcić się po ulicy; musi wreszcie wybić godzina, kiedy człowiek dąży do zupełnego zadowole­nia przyjemności ().

 

Co za rozkosz mieć własne mieszkanko, łóżko szerokie (metr czter­dzieści), w którym Zuzanna miałaby prawo przyjmować Janka lub An­drzej mógłby przyjmować Marychnę, a w razie potrzeby przyjaciółkę Marychny! 6

Tak wyglądała sytuacja w połowie lat dwudziestych według anoni­mowego publicysty „Nowego Dekameronu”. Autor nie krył się ze swoim pesymizmem. „To wszystko stało się dziś niedoścignionym snem, bajką” – podkreślał. Własny kąt, możliwość spędzenia cza­su sam na sam z ukochaną osobą? „Młode pokolenie powojenne zna to jedynie z opowiadań starszych osób” – biadolił dziennikarz. Jego zdaniem istniały tylko dwa wyjścia z sytuacji, obydwa tragicz­ne. Abstynencja lub prostytucja. Bo można albo wyrzec się miłości i wrócić do swojego dziecięcego, ciasnego łóżka w domu rodzin­nym, albo pójść do burdelu. Tam przynajmniej dziewczyna dosta­nie własny pokój. A towarzystwo pojawi się już samo.

W rzeczywistości warunki aż tak żałosne nie były. Gdyby pub­licysta „Nowego Dekameronu” miał rację, także dzisiaj miliony młodych Polek musiałyby szukać schronienia w salonach masażu. Według najnowszych danych, zebranych przez Instytut Millward Brown w 2014 roku, ponad połowa dorosłych Polaków w wieku do trzydziestu pięciu lat wciąż mieszka z rodzicami7. I jakoś sobie ra­dzą. Dziewięćdziesiąt lat temu też sobie radzili. Tyle tylko, że ów­czesne metody dzisiaj raczej nie znalazłyby uznania. Bądź co bądź prawdziwa rewolucja seksualna już się skończyła.

Po pierwsze, próbowano wykorzystywać te lokale, które z tru­dem dało się zdobyć na swoje potrzeby. Często właśnie ta żywio­łowa eksploatacja napędzała biedę mieszkaniową wśród wyzwolo­nych seksualnie młodych ludzi. Irena Krzywicka wspominała, jak wielkim utrapieniem okazało się odnajmowanie jednego z pokojów w apartamencie, który otrzymali z mężem od teścia po paru latach mieszkania osobno. „Przyszły dwie młodziutkie, prześliczne panie, jednak eks-hrabina, druga eks-generałowa – czytamy na kartach Wyznań gorszycielki. – Przede wszystkim (…) obie panie się ete-ryzowały (to był narkotyk, wcale nierzadki w użyciu przed mari­huaną i LSD), tak, że całe mieszkanie śmierdziało jak szpital. Poza tym obie uważały łazienkę za swoją wyłączną własność, wycierały się w nasze ręczniki i pozostawiały liczne ślady swej bardzo kobie­cej obecności (…). Wreszcie nie można ich było skłonić, aby spusz­czały po sobie wodę w klozecie i by nie zostawiały drzwi otwartych korzystając z tegoż. Nie wspominam już nawet o korowodzie męż­czyzn, który je odwiedzał”8. Po dwóch miesiącach Krzywicka stra­ciła cierpliwość i wyrzuciła eleganckie damy na bruk. Ich miejsce zajęła „samotna, zimna, wyniosła sekretarka jakiejś dużej instytu­cji”. I zapanował spokój, bo do tej pani zaglądał tylko co jakiś czas jej podstarzały szef – na małą „konsultację” poza godzinami pracy.

pan godowego

Opublikowano

w

przez

Komentarze

Dodaj komentarz